Press "Enter" to skip to content

10-lecie Konwencji Stambulskiej – fakty i mity

Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, ówczesna Pełnomocniczka rządu ds. równego traktowania składa podpis w Radzie Europy w obecności Gabrielli Battaini-Dragoni, ówczesna zastępczyni Sekretarza Generalnego Rady Europy

Monika Ksieniewicz-Mil

Artykuł ukazał się na portalu SiedemÓsmych (nieistniejącym już) w maju 2021 roku

11 maja, mija 10 lat od przyjęcia przez Radę Europy Konwencji o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej, zwanej potocznie konwencją stambulską. 

Do dzisiaj w Polsce, a minęło już 6 lat od wejścia Konwencji w życie, postulaty tej umowy zostały zrealizowane tylko częściowo, a raz na jakiś czas słyszymy głosy o potrzebie jej wypowiedzenia. Dal badacza problematyki płci społeczno-kulturowej (słynne gender) nie jest niestety nic nowego. Długa historia praw kobiet (najpierw w ogóle emancypacja, wywalczenie prawa do nauki i głosowania, na końcu do masowego rynku pracy) pokazuje, że prawa kobiet mają specyfikę szybko przechylającego się wahadła – w socjologii fachowo nazywa się to backlash (uderzenie) – kiedy zdobywają na raz za dużo praw, część z nich jest im odbierana. Najbardziej skrajne światowe przykłady to Iran czy Turcja, kiedyś dumne ze swej nowoczesności, dziś radyklane „piekła kobiet”. 

Ale w Polsce również znowu trzeba tłumaczyć dlaczego równość kobiet i mężczyzn jest ważna, że więcej równości to mniej przemocy. Jak pokazuje historia, prawa kobiet nie są dane raz na zawsze, zawsze można je odebrać, co w Polsce już się zadziało – mam na myśli opublikowanie wyroku TK w sprawie aborcji – więc porównywanie Polski do Gileadu z „Opowieści podręcznej” Margaret Atwood nie jest wcale przerysowane. 

Turcja po wielu zapowiedziach, w które nikt nie wierzył, w marcu tego roku wypowiedziała konwencję, a oficjalnie stanie się to 1 lipca 2021. Turcji przestało zależeć na wejściu do UE i dawno już pogrzebała idee świeckiego państwa Ataturka (mąż stanu, w Polsce odpowiednik Piłsudskiego), dążąc raczej do autorytaryzmu. Unii Europejskiej „nie jest to na rękę”, bo przez Turcję przelewa się fala uchodźców. Turcja jest jednym z poważniejszych partnerów NATO w ogóle na świecie, a UE nie podoba się (delikatnie mówiąc) polityka Turcji we wschodniej części Morza Śródziemnego i na Bliskim Wschodzie (naruszenia granicy ekonomicznej Cypru i Grecji, a w Syrii, Iraku i Libii podjęte przez nią interwencje wojskowe, krytykowane przez UE za jednostronność). Ostatnio szefowa Komisji Europejskiej skrytykowała publicznie prezydenta Erdogana za odstąpienie od konwencji, ale Turcja niezbyt się tym przejęła, wiedząc, że o wiele poważniejszą rzeczą dla UE jest obecny kryzys uchodźczy. Spotkanie na szczycie przywódców UE i Turcji było spektakularnym wręcz popisem seksizmu 

Stan na dziś

Konwencja jeszcze w Polsce obowiązuje, ale raczej teoretycznie, niż praktycznie – nie jest szeroko stosowana w uzasadnieniu wyroków dotyczących przemocy. Nie jest powszechnie znana (mimo niezdrowego zainteresowania mediów od samego początku prac nad nią), sędziowie nie mają z niej szkoleń, a władza, która powinna to zapewnić, raczej wspomina o wypowiedzeniu konwencji, niż ją należycie promuje. Za niekompletne wdrożenie Konwencji Rady Europy nie grożą kary finansowe, jak to ma się w przypadku dyrektyw Unii Europejskiej – przystąpienie do umowy jest dobrowolne, a nie obligatoryjne. Jedyną karą może być miażdżący raport GREVIO – mechanizmu monitorującego konwencję – i wszystko wskazuje na to, że polski rząd taki niedługo dostanie (według harmonogramu Rady Europy powinno to być w I kwartale tego roku). 

Nie ma jak dotąd ani kompleksowego planu działania jej realizacji, ani specjalnego budżetu, ba! Planowane modyfikacje wypadły nawet z prac ministerialnych (np. nad wprowadzeniem definicji przemocy ekonomicznej wobec kobiet). Nie ma nawet jednego poważnego organu, który odpowiada za jej wdrażanie. Oficjalnie jest to biuro ds. równości, ale zasadniczo go nie ma, bo nie funkcjonuje jako osobny urząd, lecz istnieje jako mały, liczący kilka osób wydział w strukturach ministerstwa rodziny. 

Gdyby detalicznie wprowadzić do porządku prawnego w Polsce zapisy konwencji, mogłoby to znacząco pomóc unormować system przeciwdziałania przemocy wobec kobiet w Polsce tak, żeby skutecznie funkcjonował. Czego nadal brakuje? 

Najważniejszym zadaniem konwencji jest podniesienie świadomości społeczeństwa w kwestii przestrzegania praw kobiet i zasady równości płci. W polskim społeczeństwie nadal silnie ugruntowane są tradycyjne, patriarchalne stereotypy dotyczące roli kobiety i mężczyzny w rodzinie i w życiu publicznym. W ich rezultacie m.in. przemoc wobec kobiet i przemoc domowa ciągle jeszcze nie budzą zdecydowanego społecznego sprzeciwu. Dlatego konwencja jest szczególna, bo ujmuje kwestie przemocy nie tylko w perspektywie prawnej, ale i społeczno-kulturowej. I to budzi największy opór. 

Prace nad konwencją odbywały się w atmosferze wręcz niezdrowego zainteresowania kościoła, mediów i przede wszystkim – konserwatystów zaniepokojonych przede wszystkim losem „jedności polskiej rodziny”.

Kiedy ówczesny premier Donald Tusk poprosił mnie o przygotowanie Polski do przystąpienia do Konwencji, entuzjastycznie zapewniłam, że zrobimy to szybko. Nie zdawałam sobie sprawy, z jakim oporem się spotkamy, jak bardzo zaangażuje się w ten spór Kościół Katolicki – wspomina Agnieszka Kozłowska-Rajewicz. – Watykan od początku był przeciwny Konwencji i wydał w tej sprawie oficjalne stanowisko. Przed podpisaniem Konwencji kapłani w kościołach odczytywali listy biskupie o tym, jak straszliwym zagrożeniem ona jest, że „pod płaszczykiem walki z przemocą”, sprowadza do Polski „ideologię gender”, która „zagraża rodzinie”. Politycy związani z Kościołem, wśród nich także zasiadający w ówczesnym rządzie, powielali te kuriozalne argumenty, na oficjalnych spotkaniach o Konwencji. Dlaczego emancypacja kobiet i walka z przemocą ma zagrażać rodzinie? Czy rodzina musi być oparta na idei podporządkowania i niższości kobiet? Podczas sporów o Konwencję zrozumiałam, jak wielki mamy problem z kwestią zasadniczą, jaką jest zasada równości kobiet i mężczyzn, jak wielu jest ludzi, w tym zajmujących eksponowane stanowiska publiczne, którzy z tą ideą – ideą równości – nie zgadzają się. Dyskusja o Konwencji odsłoniła pokłady mizoginii, wcześniej ukryte pod deklaracjami – pustymi deklaracjami – o równości praw wszystkich obywateli. Cieszę się, że ta dyskusja miała miejsce, oraz że została choć na chwilę zamknięta przez decyzje ówczesnego Polskiego Sejmu i rządu o podpisaniu, a potem ratyfikacji Konwencji, której dokonał ówczesny prezydent Bronisław Komorowski. 

Przeciwnicy konwencji wielokrotnie powtarzali bezrefleksyjnie, że „godzi ona w religię i tradycję”, a tymczasem konwencja nawet nie wskazuje, że religia jest źródłem przemocy! Wymaga raczej, żeby strony zagwarantowały, że kultura, zwyczaje, religia, tradycja czy tzw. „honor” nie będą uznawane za usprawiedliwienie dla wszelkich aktów przemocy objętych zakresem konwencji. Podobnie regulują to już polskie przepisy, które bezwzględnie zakazują stosowania przemocy wobec najbliższych – sprawcy przemocy nie mogą usprawiedliwiać się, że stosowali przemoc, bo tak nakazywały im ich przekonania religijne. Argument, że konwencja godzi w religię jest więc nieprawdziwy, za to Konwencja zobowiązuje do zwalczania tylko takich uprzedzeń, zwyczajów, tradycji i innych praktyk, które opierają się na idei niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet i mężczyzn. Przykładem takich zwyczajów są np. spotykane w niektórych częściach świata zabójstwa kobiet, które „splamiły” honor rodziny jak ten słynny, wspomniany już przypadek w Turcji, który dał impuls do prac nad konwencją. 

W Polsce projekt ustawy Ordo Iuris „Tak dla rodziny, nie dla gender” jest procedowany w sejmowej komisji – a de facto dotyczy wypowiedzenia konwencji. W Trybunale Konstytucyjnym jest wniosek premiera o stwierdzenie niezgodności konwencji z Konstytucją. Rzecznik Praw Obywatelskich wniósł o umorzenie postępowania, wytykając rażące błędy formalne w uzasadnieniu do tego projektu. Według RPO odrzucenie konwencji wynika z fundamentalnego niezrozumienia jej założeń i celów. 

Z kolei według konserwatystów z Ordo Iuris słowo „gender” użyte w dokumencie międzynarodowym otwiera furtkę do działań rządów i instytucji, które będą „promować LGBT wśród dzieci”, „pozwalać dzieciom zmieniać płeć bez zgody rodziców” itp. Według organizacji tej „dochodzi do relatywizacji kategorii płci w całym tym akcie prawnym oraz do oderwania rozumienia płciowości człowieka od kryteriów empirycznych pochodzenia biologicznego”, co jest ewidentnym niezrozumieniem naukowej kategorii gender! A już absolutnym nadużyciem jest stawianie w jednym rzędzie gender z pedofilią, zoofilią i seksualizują dzieci. Konwencja nie ustanawia żadnych nowych standardów w odniesieniu do tożsamości płciowej i orientacji seksualnej, w tym do prawnego uznawania par tej samej płci, co szczególnie ich niepokoi. 

Definicja „płci społeczno-kulturowej” nie zastępuje biologicznej definicji płci – cała nauka humanistyczna jakoś nie ma z nią problemu. Obowiązuje od lat 70-tych, szczególnie w socjologii i pozwoliła na wyjaśnienie wielu kwestii dotyczących społeczeństwa. Definicja wskazuje jedynie, że przemoc ma swoje źródła nie w różnicach biologicznych, ale wynika z przekazywanych kulturowo stereotypów związanych z płcią, postaw i wyobrażeń dotyczących tego, jak kobiety i mężczyźni funkcjonują i jak powinni funkcjonować w społeczeństwie.

Konwencja nie dąży do „usunięcia różnic” między kobietami i mężczyznami, nie dąży do tego, żeby „kobiety i mężczyźni byli tacy sami”. Konwencja wymaga, aby państwo przeciwstawiało się przekonaniom, które zakładają niższość kobiet wobec mężczyzn i w ten sposób stwarzają przyzwolenie na przemoc. Tu jest zgodna z przepisami Konstytucji RP, która mówi, że „kobiety i mężczyźni mają równe prawa w życiu rodzinnym, politycznym, społecznym i gospodarczym”.

Celem Konwencji nie jest też ingerowanie w życie rodzinne, konwencja nie preferuje jakiegoś jednego słusznego „modelu rodziny” jak konserwatyści. Konwencja nie zawiera nawet definicji rodziny! Wymaga za to od rządów zapewnienia bezpieczeństwa ofiarom, które są zagrożone w domu lub przez członków rodziny, małżonków czy partnerów. Prawdziwym zagrożeniem dla rodzin – w myśl konwencji – jest właśnie bagatelizowanie przemocy przez organy państwa. 

Ordo Iuris przeraża proponowana zmiana kulturowa, którą konwencja proponuje – o ile rozdziały IV-VI Konwencji dotyczące kryminalizacji określonych czynów, wdrożenia konkretnych procedur prawnych i mechanizmów ochrony ofiar nie są przez nich kwestionowane, to już te o zmianie świadomości, walce ze stereotypami płciowymi i dyskryminacji kobiet – tak. 

Tymczasem powielanie stereotypów związanych z płcią w edukacji oznacza ograniczanie rozwoju naturalnych talentów i zdolności dziewcząt i chłopców, ich wyborów edukacyjnych i zawodowych, jak również ich życiowych szans. Edukacja, którą otrzymują dzieci, znacząco wpływa na to, jak myślą o sobie samych, swoich rówieśnikach i czy relacje, jakie nawiązują są pozbawione przemocy.

Z tego powodu konwencja dąży do promowania, poprzez sektor edukacyjny, wartości równości płci, wzajemnego szacunku i relacji międzyludzkich bez przemocy, niestereotypowych ról społeczno-kulturowych przypisywanych płciom, prawa do nienaruszalności osobistej oraz świadomości w zakresie przemocy ze względu na płeć i potrzeby przeciwdziałania jej (art. 14). Uczenie dzieci o takich wartościach pomaga im stać się pełnymi szacunku i demokratycznymi obywatelami. Nie wpływa na ich orientację seksualną ani tożsamość płciową, co bardzo niepokoi przeciwników konwencji. 

Artykuł 14 konwencji wyraźnie wskazuje, że państwa podejmą działania konieczne do wprowadzenia do oficjalnych programów nauczania na wszystkich poziomach edukacji materiałów szkoleniowych dostosowanych do zmieniających się możliwości osób uczących się, dotyczących równouprawnienia kobiet i mężczyzn, niestereotypowych ról przypisanych płciom, wzajemnego szacunku, rozwiązywania konfliktów w relacjach międzyludzkich bez użycia przemocy, a także dotyczących przemocy wobec kobiet ze względu na płeć oraz prawa do nienaruszalności osobistej. Czyli to edukacja od najmłodszych lat odnośnie tego, czym są stereotypy płciowe, edukacja seksualna i ogólnie wiedza z zakresu praw człowieka chroni przed złym dotykiem czy gwałtem na randce – tak wyedukowane dziecko nie będzie już łatwym łupem pedofila. 

W konwencji pojawia się też ważne rozróżnienie edukacji formalnej i nieformalnej. System edukacji powinien być tak skonstruowany, aby do uczących się płynął z niego spójny i jednoznaczny przekaz, szczególnie jeśli chodzi o promowanie określonego systemu wartości i zasad istotnych z punktu widzenia funkcjonowania demokratycznego społeczeństwa. Niedopuszczalna jest zatem sytuacja, w której jedynie instytucje edukacji formalnej, poddane ścisłemu nadzorowi pedagogicznemu, realizują politykę zgodną ze standardami międzynarodowymi, podczas gdy ośrodki, gdzie prowadzona jest edukacja nieformalna czy pozaformalna, uskuteczniają przekaz alternatywny, daleki od wspomnianych standardów w zakresie praw człowieka i obywatela.

Innym przykładem nierówności traktowania dziewcząt i chłopców w szkole są tak zwane ukryte programy nauczania (hidden curriculum). Szkoła, obok oficjalnego programu, realizuje określony przekaz kulturowy, który dociera do świadomości ucznia w sposób pozaintencjonalny. Składają się na niego wypowiedzi, które padają podczas zajęć, interpretacje tekstów literackich, a także zachowania nauczycieli, odzwierciedlające ich sposób myślenia czy stosunek do otaczającego świata. 

Kolejnym obszarem, w którym dostrzec można przejawy nierównego traktowania płci w procesie nauczania, są preferencje dziewcząt i chłopców dotyczące wyboru przedmiotów i ścieżek kariery. Dość powszechnie obserwuje się, że kluczowe znaczenie i w tym wypadku mają tradycyjne skojarzenia z płcią. Tym samym ponownie stereotyp staje się źródłem przekonania, że dziewczęta posiadają mniejsze uzdolnienia w dziedzinie matematyki i nauk ścisłych. Na szczęście akcje typu „Dziewczyny na politechniki” to zmieniają, ale powinno to być zadanie państwa! 

Bardzo istotna jest też kwestia języka – jak się mówi o kobietach, czy w szkole używane są feminatywy albo czy zalecenia dla osób piszących i oceniających podręczniki dopuszczone do obiegu również uwzględniają perspektywę równości płci itp. 

Media, które w dużej mierze są odpowiedzialne za to, jak kobiety postrzegane są w społeczeństwie, mają tu wiele do zrobienia – przekaz medialny sprzyja kreowaniu określonego ich wizerunku, nie tylko w oczach mężczyzn, ale i samych kobiet. W dzisiejszych mediach nadal mamy podział na rzeczywistość „kobiecą” oraz „męską”, bazujący na stereotypowym postrzeganiu ról, predyspozycji czy zainteresowań obydwu płci. I tak do sfery „męskiej” zalicza się politykę, gospodarkę, sport czy motoryzację, a świat „kobiecy” to dom, rodzina, moda, pielęgnacja urody oraz relacje społeczne. Niezależnie od tego, czy mamy do czynienia z mediami drukowanymi, audiowizualnymi czy elektronicznymi, promowany jest stereotypowy wizerunek kobiety, powielający i utrwalający potoczne wyobrażenia na jej temat. Obszary zainteresowań przypisywane obydwu płciom także w wyraźny sposób różnią się od siebie, także w wymiarze jakościowym. Mężczyźni w tym ujęciu zainteresowani są sportem, polityką i erotyką oraz filmami sensacyjnymi z elementami przemocy, podczas gdy kobiety koncentrują się na serialach obyczajowych oraz programach o charakterze poradnikowym.

Mimo tego, że przeciwnicy konwencji robią akcje na rzecz jej wypowiedzenia, jest jeszcze duży obszar prawny, który wymaga dostosowania do wymogów konwencji. Co ciekawe, jedna z najważniejszych zmian w polskim prawie była promowana w mediach przez ministra sprawiedliwości jako wprowadzenie silnego instrumentu prewencji, która spowoduje, że konwencja stambulska nie będzie już potrzebna. 

Mowa o wprowadzeniu w 2020 roku policyjnego nakazu opuszczenia mieszkania dla sprawców przemocy domowej i zakazu zbliżania się do mieszkania. O ten instrument w polskim prawie zabiegano od bardzo dawna, już w trakcie prac nad ustawą o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie z 2005 roku. Wtedy to się nie udało. Zakaz (art. 52 konwencji – państwo ma obowiązek umożliwić nałożenie na sprawcę doraźnego zakazu kontaktowania się z ofiarą) pozwala reagować natychmiastowo – wcześniej ofiara musiała szukać pomocy i bezpieczeństwa poza domem. Dziś funkcjonariusz policji lub Żandarmerii Wojskowej może wydać sprawcy przemocy domowej natychmiastowy zakaz zbliżania się lub opuszczenia mieszkania zajmowanego wspólnie z ofiarą, gdy życie osób pokrzywdzonych jest w bezpośrednim zagrożeniu. Czy naprawdę dzięki temu konwencja nie jest już potrzebna? 

Policyjny zakaz zbliżania się ograniczony jest do mieszkania i jego bezpośredniego otoczenia, a nie dotyczy ofiary przemocy jako takiej oraz osób znajdujących się pod jej opieką (np. dzieci). Tak więc w przypadku opuszczenia przestrzeni określonej w zakazie (np. w celu wyjścia do pracy lub do szkoły) ofiary przemocy domowej nie są już chronione na podstawie tego mechanizmu. 

Również wiele projektów zmian legislacyjnych dostosowujących polskie prawo do wymogów konwencji jest już w sejmie – pytanie czy kiedykolwiek ujrzą światło dzienne? 

Pilnie trzeba rozszerzyć ustawową definicję sprawcy przemocy w rodzinie o byłych małżonków lub partnerów, czego w obecnej ustawie o przeciwdziałaniu przemocy nie ma. Trzeba zwiększyć skalę działań korekcyjno-edukacyjnych dla sprawców i wzmocnić skuteczność pomocy oferowanej ofiarom czy usprawnić system „Niebieskiej Karty”.

Mimo już zasadniczych zmian jeśli chodzi o tryb ścigania za gwałty, nadal, jeśli chodzi o przeciwdziałanie przemocy seksualnej – polskie prawo odbiega od standardów konwencyjnych. Konwencja opiera się na przesłance braku zgody na daną czynność seksualną jako kryterium definiowania przemocy seksualnej, w tym gwałtu. A definicja zgwałcenia zawarta w polskim kodeksie karnym opiera się na założeniu, że działanie sprawcy musi nosić znamiona przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu. Na gruncie polskiego prawa nie wystarczy ustalenie, że ofiara nie wyraziła zgody na daną czynność seksualną – zakłada się, że sprawca musiał pokonać jej opór poprzez zastosowanie przemocy, groźby bezprawnej lub podstępu. Jeśli ofiara nie szarpała się, nie gryzła czy nie krzyczała – gwałtu nie było (takie kuriozalne uzasadnienia wyroków o gwałt cały czas mają miejsce w Polsce). 

Rewizji wymagają także przepisy dotyczące molestowania seksualnego. W obecnym stanie prawnym ochrona cywilnoprawna przed molestowaniem seksualnym przysługuje jedynie w obszarze dostępu do usług oferowanych publicznie, zabezpieczenia społecznego i szeroko rozumianej sfery zatrudnienia, ale nie obejmuje już np. środowiska uniwersyteckiego, a to tam ostatnio jest najwięcej zgłaszanych spraw o molestowanie. W myśl konwencji, najlepiej rozciągnąć zakaz molestowania seksualnego na wszystkie sfery życia społecznego.

Zakończenie

Mechanizm monitorujący wdrażania konwencji czyli GREVIO otrzymał od polskiego rządu pierwszy raport w marcu 2020 roku, jego analiza jest spodziewana w I połowie 2021 roku, czyli już niedługo. Na stronie Rady Europy poświęconej konwencji zostały również opublikowane dwa alternatywne raporty – Amnesty International i Stowarzyszenia Interwencji Prawnej, oba podważające raport rządowy. 

Konwencja pozytywnie wpłynęła już na życie kobiet w całej Europie – zapoczątkowała i doprowadziła do istotnych zmian w prawie, stworzenia nowych i lepszych usług i świadczeń dla ofiar – powstały ustawy o przeciwdziałaniu przemocy domowej we wszystkich krajach Rady Europy, odbyły się rządowe kampanie na rzecz jej eliminacji, powstały darmowe infolinie dla ofiar i schroniska w liczbie odpowiadającej populacji czy ścisłe procedury postępowania ze sprawcami (zakaz zbliżania się wydawany natychmiastowo, potem skierowanie na działania korekcyjne).  Ale jest jeszcze wiele do zrobienia. Przede wszystkim trzeba walczyć z nieprawdziwymi informacjami na temat konwencji. Co ciekawe – jeden z jej największych krytyków w ówczesnym rządzie Donalda Tuska – mowa o Rafale Królikowskim, wiceministrze sprawiedliwości – kiedy pojawiła się pierwsza fala agitki, żeby wypowiedzieć konwencję, publicznie wyraził dla niej poparcie, powołując się na swój prawniczy autorytet. Jest możliwe, żeby konserwatysta zmienił zdanie – pytanie czemu na argumenty prawnicze są głusi jej przeciwnicy? 

W międzyczasie Europa i świat się też zmieniły – Wielka Brytania wystąpiła z Unii Europejskiej, Turcja wypowiedziała konwencję, a wszyscy od roku zmagamy się z pandemią COVID-19 i pewnie jeszcze dziesięciolecia zajmie zmaganie się z jej negatywnymi skutkami – m.in. wzmożoną przemocą wobec kobiet w czasie lockdownów (ogólnoświatowe dane ONZ wskazują na wzrost średnio o 30 proc., co zgadza się z polskimi statystykami gromadzonymi przez „Niebieską Linię”). Miejmy nadzieję, że złoty standard w przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet przetrwa – tak o konwencji z uznaniem wypowiedziała się ONZ. Na szczęście – nawet jeśli Polska naprawdę wypowie konwencję, nadal będzie porządkiem prawnym jurysdykcji Europejskiego Trybunału Praw Człowieka i będzie chronił kobiety „przez osmozę”.