Press "Enter" to skip to content

Wzmocnienie kobiet (ang. empowernment)

wszystkim przez naśladowanie i jeśli ulubiony kolega syna twierdzi, że „dziwcynki tak nie umią” to jest to traktowane jak prawda objawiona. Co robić w takich wypadkach?  

Powiedziałam synowi krótko, że to nieprawda i pokazałam mu, że też umiem robić kurz ze żwiru (przy okazji zrujnowałam sobie buty), a potem zapytałam czy mama jest dziewczynką? – Jest – przyznał cicho z głupią miną. – No i widzisz, umiem robić kurz ze żwiru.

A po przyjściu do domu włączyliśmy na yt nagrania z olimpiad – najpierw Anitę Włodarczyk, potem Agatę Wróbel i parę kadrów z olimpiady w Paryżu. Oglądał z rozdziawioną miną te niezwykle silne kobiety i na razie wystarczyło. Dodałam jeszcze, żeby zapamiętał, że nie zawsze Oliwier ma rację. (Następnego dnia powiedział że jedziemy pociągiem daleko na basen, bo Oli też jedzie, co pokazuje że presja rówieśnicza to nie tylko problem nastolatków). 

Tylko na ile to wystarczy? Co jeszcze trzeba robić? Czego unikać? Książka „Jak wychować syna na feministę” dziennikarki Aurelii Blanc też nie daje prostych rad, jest raczej apelem, żeby zastanowić się nad sobą – na ile refleksyjnie, a nie tylko deklaratywnie, podchodzimy do „równościowego wychowania”. Bo możemy wychowywać w duchu równości – kupować różnokolorowe ubranka, różnorodne zabawki, ale w konfliktowej sytuacji na placu zabaw może nam się wymsknąć coś głupiego, że aż pali nas język. 

Kiedy mój syn zaczyna marudzić albo jęczeć pytam go czy uważa, że jest mały czy duży. On wtedy oczywiście odpowiada, że jest duży, więc mówię „duże dziecko tak się nie zachowuje”. Kiedy tylko się da, zawsze mówię o nim per „dziecko”, bez niepotrzebnej seksualizacji – dzieci do około 5 roku życia nie mają w ogóle świadomości różnicy płci na poważnie, więc po co psuć im dzieciństwo niepotrzebną na tym etapie wiedzą? 

Na placu zabaw mam ochotę oderwać wszystkie matki przyklejone do swoich dziewczynek, które trzymają je za rączkę przy wchodzeniu na zjeżdżalnię. Jest to tak częste, że jak mam dobry humor, to zagaduję „nie chce Pani, żeby sama się nauczyła”? Pada wtedy „ale się ubrudzi”. „No i co z tego?” – mam ochotę krzyczeć – „ale  przynajmniej szybko nauczy się sprawdzać własne granice i będzie umiała je bronić”. Mam też ochotę zerwać z tych biednych małych, ledwo chodzących dziewczynek tiulowe spódniczki i plastikowe baletki, które utrudniają swobodną zabawę i bieganie po placu zabaw. „Nie biegaj, bo się przewrócisz”, „nie dotykaj, bo się ubrudzisz” – czy też bym tak wołała do córki, gdybym ją miała? 

Pamiętam, że odetchnęłam z ulgą, że będę miała chłopca, bo umawialiśmy się z mężem na tylko jedno dziecko i miałam lęki, że jak urodzę dziewczynkę, to będzie mnie namawiał na kolejne. Odetchnęłam też dlatego, że naiwnie wydawało mi się, że dużo łatwiej będzie mi wychować chłopca – oczywiście na feministę! Wydawało mi się, że dziewczynkom trzeba uświadomić tyle zagrożeń, mocniej je wspierać i dopingować. Ale ostatnio coraz więcej się mówi i pisze o „wzmacnianiu dziewczynek”, że zaczęłam się zastanawiać, czy wahadło równościowe na pewno jest na równym poziomie. Wpajamy dziewczynkom, że mogą być kim chcą, mogą być odważne, a chłopcom zabraniamy się mazać i płakać czyli zabraniamy im okazywania emocji i być sobą. A samoregulacja i odzyskiwanie poczucia bezpieczeństwa jest istotne dla dobrostanu nas wszystkich. Bardzo ważne jest, żebyśmy uczyli dziewczynki i chłopców całej palety emocji. Uczyli odczuwać swoje granice i szanować granice innych, to 

Pages: 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25