Dr Monika Ksieniewicz-Mil, członkini zarządu Europejskiego Lobby Kobiet: Rozmawiamy w trakcie 16 dni aktywizmu przeciwko przemocy wobec kobiet. Ty ciągle komuś pomagasz, sądząc po twoich social mediach, a tobie kto ostatnio pomógł?
Maja Staśko: O, to ciekawe pytanie, nikt mi wcześniej takiego nie zadał. Mogę robić to, co robię, dzięki narzeczonemu i rodzinie, bez ich wsparcia nie czułabym się na tyle bezpiecznie.
Unia Europejska proceduje nową dyrektywę o przemocy wobec kobiet. Organizacje pozarządowe w całej Europie apelują o przywrócenie art. 5 z nowoczesną definicją gwałtu opartą na zgodzie, na którą nie zgadza się m.in. Polska. Czy uważasz, że państwo obecnie zapewnia kobietom ochronę przed gwałtem?
– Nie zapewnia, bo definicja gwałtu w naszym kodeksie karnym jest oparta na wstydzie – ma zawstydzić osobę, która doświadczyła przemocy, a nie pomóc w odnalezieniu winnego. Od 2014 roku przepisy znacznie się zmieniły, ale niestety obowiązująca obecnie definicja zgwałcenia pochodzi z 1932 roku! Prawie sto lat temu w debacie publicznej opierano się na argumentach, że gwałt jest wstydem dla ofiary. Takie same argumenty padały też 10 lat temu, kiedy toczyła się dyskusja dotycząca ścigania gwałtu z urzędu. Z ust konserwatywnych posłów padały pełne troski słowa, że „przecież kobieta będzie się wstydziła…”.
Natomiast nikt nie wspominał o tym, że gwałt ścigany z urzędu to bardzo duże ułatwienie dla wielu osób po gwałcie, bo wtedy to nie one są oskarżycielem, tylko wymiar sprawiedliwości. Nie ma oskarżenia prywatnego, jest to ścigane z urzędu. Dzięki temu naciski oprawców, szantaże, presja na osoby, które zgłaszają gwałty, nie mają mocy, ponieważ tym zajmuje się państwo. Co więcej, nawet jeśli osoba pokrzywdzona chciałaby odwołać zgłoszenie, państwo i tak ma obowiązek zbadać wszystkie okoliczności. Nawet mimo tego powtarzały się argumenty o wstydzie.
Po wprowadzeniu najważniejszych zmian wynikających z przystąpienia do Konwencji stambulskiej – przede wszystkim ścigania gwałtu z urzędu i ochronę ofiar przemocy – mamy ustandaryzowanie wielu procedur, jak np. to, że zeznania są składane w Niebieskim pokoju w obecności psychologa, są nagrywane, żeby nie trzeba było po wielekroć powtarzać traumatycznych wydarzeń i retraumatyzować ofiar. Standardy nie zawsze są przestrzegane, wiem to z przypadków, którymi się zajmuję aktywistycznie czy reportersko, ale zostały wprowadzone dlatego, żeby konwencja mogła być ratyfikowana.
I pomogła też dyrektywa UE o minimalnym standardzie ochrony ofiar, procedowana w tym samym czasie. To państwo polskie musiało wprowadzić do porządku prawnego pod groźbą kar, a nie dobrowolnie, jak w przypadku konwencji Rady Europy.
– Tak, dyrektywa bardzo pomogła. Za to nadal nie wszystkie zapisy konwencji są zgodne z kodeksem karnym – przede wszystkim definicja zgwałcenia, ale nie ma też kategorii molestowania w kodeksie karnym. Są „inne czynności” – które wchodzą w obecną definicję zgwałcenia, i naruszenie nietykalności cielesnej – które nie ma charakteru przemocy seksualnej. Te kategorie są inaczej rozumiane niż molestowanie.
Nie ma przemocy ekonomicznej w kodeksie karnym, jest co prawda zdefiniowana w prawie cywilnym, od niedawna. Tak samo molestowanie – też jest w kodeksie pracy, a nie ma go w kodeksie karnym. Obie rzeczy powinny zostać wprowadzone do kodeksu karnego, ponieważ molestowanie nie występuje tylko w pracy, a z kolei przemoc ekonomiczna jest po prostu przestępstwem, więc powinna być tak traktowana.
Ale definicja zgwałcenia to jest podstawowa rzecz, która odstaje od zapisów konwencji i pierwotnej wersji nowej dyrektywy UE – stara i anachroniczna kategoria gwałtu, która sprawia, że bardzo wiele (jeśli nie większość, bo dane są różne) osób nie mieści się w ogóle w kategorii zgwałcenia, mimo iż tego gwałtu doświadczyło.
Mowa tu o wszystkich osobach, które w momencie gwałtu były sparaliżowane i miały reakcję unieruchomienia. To jest zupełnie naturalna, fizjologiczna reakcja organizmu, rodzaj automatyzmu.
Część osób właśnie w ten sposób reaguje i te osoby wiedzą, że w momencie kiedy pójdą na policję czy do sądu, to w ogóle nie będą uwzględnione jako ofiary przemocy czy jako ofiary gwałtu, bo ich gwałt nie jest gwałtem wedle polskiej definicji zgwałcenia – nie było oporu i przemocy fizycznej, ponieważ nie wyrywały się, nie krzyczały i nie szarpały. Ale był przecież gwałt.
Nie wspominając o osobach z niepełnosprawnością: osobach niesłyszących czy poruszających się na wózku, którym trudno wyrazić czynny opór.
– Albo neuroróżnorodnych – ich reakcja też będzie inna od tej, którą zakłada prawo.
Opowieści osób po gwałtach są wstrząsające, one czekają z utęsknieniem na zmianę prawa. Oczywiście prawo nie działa wstecz, więc to i tak nie będzie ich obowiązywać, ale czekają chociażby na to, żeby społecznie uznano, że krzywda, której doświadczyły przez to, że zareagowały tak, jak zareagowały, nie przestawała być krzywdą. Żeby po prostu uznano, że one tej krzywdy doświadczyły i zasługują na wsparcie, na pomoc, uznanie i szacunek. Bo w tej chwili cały czas są negowane – słyszą, że nie krzyczały, nie wyrywały się, nie stawiały oporu. W obecnej definicji jest jeszcze kategoria gróźb bezprawnych – jeśli ktoś nie groził im bezpośrednio, mówiąc, że je zabije, tylko na przykład robił to na inne sposoby, bardziej zawoalowane, to też już wtedy gwałt nie wchodzi w grę, sąd nie weźmie tego pod uwagę. Kategoria podstępu jest najrzadziej używana i też nie do końca, mam wrażenie, społecznie rozumiana. I tutaj też tych wyroków jest najmniej. Więc te trzy kategorie – przemoc, groźby i podstęp – one absolutnie nie wyczerpują definicji i zjawiska zgwałcenia.
To jest coś, co musi zostać natychmiast zmienione – o to postulują już od bardzo dawna organizacje pozarządowe.
W Sejmie poprzedniej kadencji był zgłoszony projekt ustawy dotyczący zmiany definicji zgwałcenia, który nawet nie zmienia szczególnie tej kategorii, bo cały czas pozostają trzy przesłanki, czyli przemoc i konieczność stawiania oporu, groźby karalne bądź podstęp. Tylko że jest tam jeszcze dodane „stosunek bez zgody”. Więc to nawet nie jest wielce rewolucyjna zmiana. Ale to na pewno jest krok, który warto wykonać, zwłaszcza że mija 10 lat od ostatnich nowelizacji w tym zakresie. Najwyższy czas pójść kawałek dalej.
W swojej pracy aktywistycznej i reporterskiej miałaś do czynienia z setkami przypadków przemocy. Czy możesz opowiedzieć o jakimś wstrząsającym przypadku?
– Jasne, mogę powołać się na sprawy, które były publiczne i które nagłaśniałam – oczywiście za zgodą ofiar. Pomagałam Katarzynie z Gniezna, z którą chodziłam na rozprawy – jej przypadek opisałam w Wirtualnej Polsce. Kiedy skontaktowała się ze mną organizacja pomocowa, byłam przekonana, że będę wspierała ofiarę gwałtu. Tymczasem okazało się, że owszem, wspieram ofiarę gwałtu, ale to ona jest oskarżona! Wszystkie rozprawy, na które razem chodziłyśmy, to były rozprawy, w których ona była oskarżona o to, że miała rzekomo kłamać w kwestii romansu z mężczyzną, którego gwałt zgłosiła. Na rozprawy byli wzywani świadkowie, którzy są ich znajomymi, a sędzia pytała, jakie było ich nachylenie głów, kiedy sprawca z ofiarą siedzieli obok siebie. Czy jeśli siedzieli na ławce, to czy siedzieli w bliskiej odległości, czy w dalekiej, bo ta bliska miałaby oznaczać romans, a ta daleka miałaby oznaczać, że niekoniecznie łączył ich romans. Cała seksualność, sposób bycia, gestykulacja tej dziewczyny, która miała jednocześnie toczącą się sprawę o zgwałcenie, była podawana w wątpliwość, ponieważ prokuratura uznała, i później sąd, że kłamała w kwestii romansu!
Nie było podejrzeń o to, że ofiara kłamie w kwestii gwałtu, miała zresztą na to pewien dowód, bo nagrała, jak podejrzany się w jakiś sposób przyznaje, tylko nagle sprawą stało się jej rzekome kłamstwo o romansie.
Później Sąd Najwyższy dopatrzył się rażących nieprawidłowości i udało się przywrócić sprawę zgwałcenia do rozpatrywania, a ona miała zmniejszoną karę, czyli uniknęła więzienia (dostała wyrok w zawieszeniu). Niemniej wstrząsające jest to, że osoba, która ma jakiś dowód na to, że jest ofiarą – co jest rzadkie – w toku rozprawy staje się nagle przestępcą. To jest niewiarygodne, ale prawdziwe. To nagranie dowodowe było odtwarzane w trakcie rozprawy, jednocześnie on nie został do dziś skazany, wyrok w tej sprawie zapadnie już niedługo. Jak dla mnie to była najbardziej wstrząsająca historia. Przerażające dla mnie jeszcze było obserwowanie, jak pogarsza się stan psychiczny Katarzyny, która nie chciała iść do psychiatry, żeby nie było to wykorzystane przeciwko niej: że się leczy, że jest chora psychicznie. Korzystała tylko z pomocy psychoterapeutycznej, bo bała się, że leczenie podważy jej wiarygodność. Tyle że wcześniej i tak jej wiarygodność była podważana w sposób nieuzasadniony, co stwierdził Sąd Najwyższy swoją decyzją.
Drugą historią była historia Ani, która bardziej pokazuje, że więcej konsekwencji ponoszą osoby, które zgłaszają gwałty, które o tym mówią otwarcie, niż sami gwałciciele. Tę historię opisałam w „Wysokich Obcasach” i w książce „Gwałt polski”. Za 14 lat znęcania się i gwałt (miała również dowód w postaci nagrania samego gwałtu komórką) były mąż Ani został skazany, ale na… pół roku więzienia.
W swoich wypowiedziach mówisz często o kulturze gwałtu. Co przez to rozumiesz?
– Kultura gwałtu to zespół zasad, którymi kieruje się społeczeństwo, prawo, system. Te reguły sprawiają, że gwałt może pozostawać bezkarny. Dzieje się to między innymi przez bagatelizowanie codziennej przemocy seksualnej. I to w konsekwencji doprowadza do bagatelizowania samego gwałtu, czyli teoretycznie najsurowiej karanego przestępstwa.
Kultura gwałtu przejawia się na wiele różnych sposobów, to cała sieć stereotypów, które krążą wokół przestępstwa zgwałcenia, na przykład takich, że to zawsze musi być obcy nożownik wyskakujący zza krzaków, podczas gdy fakty mówią raczej o tym, że zwykle jest to osoba znana ofierze, bliska. W większości są to sytuacje w mieszkaniu, dokonane przez partnera bądź byłego partnera. Według stereotypu – skoro jest to obcy nożownik wyskakujący zza krzaków, to musi wystąpić przemoc fizyczna i musi być opór, więc większość gwałtów, które dokonują osoby bliskie ofierze, gdzie oporu może nie być, za to może wystąpić wspomniane zamrożenie – one po prostu są wykluczane w ogóle z możliwości sięgnięcia po sprawiedliwość! Osoby pokrzywdzone słyszą w zamian komentarze, które je obwiniają, na przykład: sama tego chciałaś, bo jesteś z nim w związku, sama wybrałaś sobie taki związek, po co z nim zostałaś, dlaczego się nie ruszałaś, dlaczego się nie broniłaś.
Ta cała sieć obwiniania ofiar jest możliwa dlatego, że istnieje mnóstwo stereotypów dotyczących przemocy seksualnej. Zaczynają się od najbardziej oczywistych, codziennych przejawów, które po prostu zasadzają się na założeniu, że osoba, kobieta przede wszystkim, jej decyzja, jej wola, jej zgoda są mało istotne. I w momencie, kiedy zgoda staje się przezroczysta, to wówczas cała kategoria zgwałcenia polegająca na braku zgody, czy jakiejkolwiek czynności seksualnej polegającej na braku zgody, która jest przemocą, znika.
A gwałt w małżeństwie penalizowany jest od dawna!
– Tak, ale nikt tego nie nagłaśniał! W latach 90. fundacje, organizacje pomocowe, jak Centrum Praw Kobiet, skupiały się na tym, żeby pokazać, że gwałt małżeński istnieje. Feminoteka zbiera środki na polską wersję „Gwałtu w małżeństwie” Diany H.E. Russel, klasycznego opracowania z tego zakresu.
Wspomniana Ania, której gwałciciel został skazany na pół roku za 14 lat znęcania się nad nią, słyszała od niego latami, że ma obowiązek małżeński, że w Piśmie Świętym jest napisane, że musi oddawać siebie, swoje ciało. I ona naprawdę w to wierzyła. W momencie kiedy poszła na policję i o tym powiedziała, policjant zapytał: będzie miała pani za co żyć? A ona, że nie. No to niech się pani zastanowi, co pani chce zrobić, bo może pani z dziećmi zostać na bruku. I nie zgłosiła wtedy tego gwałtu.
Andrzej Lepper mawiał, że prostytutki nie da się zgwałcić.
– Tak, teraz są z kolei fałszywe mity, że jeśli kobieta ma konto w serwisie OnlyFans, to sama się prosi o gwałt. Za każdym razem seksualność kobiet jest podnoszona przy sprawach przemocy…
Słynne stwierdzenie: „gdyby nie założyła krótkiej spódniczki”…
– … czyli sama jest sobie winna.
Julia Wieniawa reklamuje Uber dla kobiet, co kojarzy mi się z segregacją płciową, jak wagony dla kobiet w japońskim metrze czy pociągi w Indiach. Czy to nie uczy kobiet, że nie mają prawa czuć się bezpiecznie w taksówce, za którą płacą?
– Ta akcja jest robiona z Sexedem, a ja ufam tej organizacji. Wiem, że na pewno na ich telefonach zaufania pracują osoby, które działają zgodnie z interesem osób pokrzywdzonych.
Korporacje latami zaniedbywały kontrolowanie przewoźników zagranicznych korporacji. Państwo także: była dyskusja dotycząca przewoźników, którzy nie są przewozami taksówkarskimi, tylko zagranicznymi firmami typu Uber i Bolt, i uznano, że ich „wolnością” jest to, że nie będą na równi z nimi kontrolowani.
Widzę tutaj duży problem systemowy. Na pewno taksówki tylko dla kobiet nie rozwiążą problemu, nie ma co na to liczyć. Co więcej, mogą wpisywać się w pinkwashing, ale jeśli też osoby pokrzywdzone dają sygnał, że potrzebują tego w tym momencie, póki jeszcze nie ma rozwiązań politycznych i w ramach danych korporacji, to wydaje mi się, że też nie ma co tego demonizować. Na pewno nie jest to wystarczające i na pewno nie jest to jedyne rozwiązanie. Chciałabym żyć w świecie, w którym takie rozwiązanie w ogóle nie musi istnieć. Ale jeśli osoby pokrzywdzone, osoby po przemocy czy po prostu kobiety czują się bezpieczniej z taką sytuacją, to okej. Ale nie zwalnia to na pewno z odpowiedzialności i z konieczności zmian polityków, którzy powinni po prostu wreszcie lepiej kontrolować korporacje zagraniczne, które pojawiły się w Polsce i są przewoźnikami.
A jaką radę dałabyś młodym dziewczynom na 16 dni przeciwko przemocy wobec kobiet?
– Zastanawiam się, co bym sobie powiedziała kilka, być może 10 lat temu. Myślę, że najważniejsze, co chciałabym usłyszeć, to: nie jesteś sama. Niezależnie, co czujesz, niezależnie, co się wydarzyło, niezależnie, co cię spotkało, to zawsze jest wsparcie. Bo dojmujące poczucie samotności czy po przemocy seksualnej, czy po nieprzyjemnym, seksistowskim traktowaniu, czy po sprowadzaniu dziewczyn tylko do ciała, do roli przedmiotu seksualnego jest bolesne. Często pojawia się właśnie takie poczucie, że jesteśmy naznaczone, winne, że to jest nasz wstyd, że właściwie to same to sprowokowałyśmy. I za każdym razem takiej osobie mówię, że nie jest sama, że też tak się czułam, że też byłam w tym momencie. A przede wszystkim, że za każdym takim doświadczeniem przekroczenia, różnego rodzaju przemocy seksualnej czy złego potraktowania ze względu na płeć są tysiące czy miliony innych osób, które zostały podobnie potraktowane. To nie jest coś, co my zrobiłyśmy, my sprowokowałyśmy. Tylko to jest o tym świecie, o kulturze gwałtu, o tym systemie, o tych sprawcach, którzy decydują się w ten sposób postępować. Będąc razem, wspierając się, możemy to zmienić.
A propos Pandora Gate – za każdym razem, kiedy pojawia się sprawa przemocy seksualnej, gdy kobieta lub dziecko opowiada o tym, że doświadczyła przemocy, pojawiają się argumenty, które mają ją rzekomo dyskredytować przez to, że ma seksualność. Jeszcze chyba nie było takiej sprawy, w której tego nie widziałam. I to są często tak absurdalne rzeczy, jak na przykład wypominanie jej, kiedy straciła dziewictwo. Pomijając fakt, że dziewictwa się w ogóle nie traci. Albo na przykład wyjawianie screenów z jej rozmowami, w których opowiada o swoich fantazjach seksualnych – to ma ją dyskredytować.
Wciąż tkwimy w systemie, w którym wystarczy krzyknąć szmata albo kurwa na dziewczynę, żeby nikt już jej nie słuchał, żeby nikt jej nie wierzył.
Żeby utraciła całkowicie swoją wiarygodność, prawo i możliwość do obrony, do opowiedzenia, co myśli, do wyrażenia swojego zdania, bo to jest ostatecznie dyskredytujące. Sam fakt, że mamy ciało i seksualność, wciąż jest w przestrzeni publicznej stosowany jako argument przeciwko nam. Przestajemy się podobać, gdy mamy swoje własne zdanie, poglądy, walczymy czy doświadczyłyśmy przemocy seksualnej i teraz zdecydowałyśmy się o tym powiedzieć. I chyba to jest dla mnie wciąż wstrząsające, że cały czas jesteśmy w systemie, w którym seksualność – coś, co jest zupełnie naturalne, normalne i każda z nas ją ma – czy cielesność służy do dyskredytowania całego naszego istnienia, całej naszej merytoryczności i każdego argumentu.
***
Artykuł powstał w ramach europejskiej kampanii na rzecz promowania dyrektywy UE w sprawie zwalczania przemocy wobec kobiet i przemocy domowej organizowanej w Polsce przez Network of East West Women, NEWW-Poland oraz Fundację Kobiecą eFKa wspólnie z Europejskim Lobby Kobiet.
Podpisz apel: https://bit.ly/3ubnB8D
Be First to Comment